Zastanawia mnie jedno. Dlaczego oceniacie książkę po okładce? Dlaczego oceniacie ludzi po wyglądzie, albo po zachowaniu? Widzicie dziewczynę z dużą ilością makijażu na twarzy i juz uznajecie, ze jest nie wiadomo jaka tapeciara, a może ona po prostu stara sie ukryć blizny? Widzicie człowieka skrytego w sobie i od razu wytykacie go palcami bo jest dziwny, a tak naprawdę jego zachowanie wynika z otaczających go problemów! Takim skrytym człowiekiem jestem ja. Laura Marano. Siedemnastolatka, którą na ogol każdy postrzega za przeszczęśliwą i zadowoloną z życia. Absolutnie tak nie jest. Co z tego, ze mam super dom, nie wiadomo ile forsy i sławną rodzinę jeśli brakuje mi tego rodzinnego ciepła? Przez brak zainteresowania mną zamknęłam sie w sobie, ubieram się w ciężkie buty, bardzo ciemne rzeczy, oczy podkreślam na czarno i słucham rocka i heavy metalu. W szkole jestem szaraczkiem. Laska z której każdy może mieć bekę i może ja poniżać. Jednak w miejscach publicznych staram się okazywać moją siłę i staram się być taka jaka odzwierciedla mój wygląd, zaś w domu zamykam się w pokoju i płaczę słuchając ulubionych piosenek. Moją pasją to właśnie muzyka, pomaga mi gdy jest ze mną źle. Piosenki Metallicy i Red Jumpsuit Apparatus czy Guns N' Roses nie są płytkie typu miłość, miłość wszędzie, radość i ukazywanie świata jako coś cudownego nie mającego wad. Nie! Właśnie ich teksty pokazują prawdziwe oblicze świata. Pokazują jakie życie bywa brutalne! Teraz jednak stałam się odżywiona. To tak jakbym urodziła się na nowo. Bywam coraz częściej uśmiechnięta, spędzam więcej czasu ciesząc się życiem, niż próbując z nim skończyć. Stało się tak dzięki przyjaciołom. Szóstce ludzi o wspanialej duszyczce.. Pozwólcie jednak, ze cofnę się w czasie jakieś trzy tygodnie temu....
Poniedziałek - znienawidzony dzień przez każdego. Jednak dla mnie to szczególna udręka. Początek tygodnia równa się szkoła. Szkoła równa się kolejne nieprzyjemności związane z rówieśnikami. Jak zwykle wykonałam poranna
toaletę i biorąc torbę z książkami zbiegłam po schodach na dół.
Jesteśmy już w pracy. Vanessa w studiu. Nie wiem co lubisz, wiec zjedz....coś.
~Mama~
Taa znowu ta sama karteczka. Ściągają ją z lodówki tylko w święta albo dni wole od roboty. Powinni sobie z tym tekstem zrobić pieczątkę! Mimo iż jestem przyzwyczajona do tego to i tak kilka zdradzieckich łez spłynęło po moim policzku . Nie Laura! Koniec z mazgajeniem sie! Jesteś silną niezależną kobietą! Dasz rade. - pomyślałam i jak co dzień zjadłam tylko jedno jabłko. To właśnie jadłospis na cały mój dzien. Co cóż, po prostu nie mam apetytu... Po skończonym "posiłku" ubrałam swoje czarne martensy i czarna skórzana kurtkę, a na ramie zarzuciłam torbę z logo Metallicy. Dwadzieścia minut później weszłam do szkoły i na samo "Dzień dobry " usłyszałam szepty dotyczące mojej osoby. Ta laska jest dziwna , "Satanistka czy co?!. Starałam sie to olewać jednak był to dopiero początek.
Stojąc przy szafce podszedł do mnie Tylor Clark. Moja gnębi dusza odkąd tylko pamiętam.
- Ooo proszę. Kogo my tu mamy. Naszą gwiazdkę. - zaczyna się. Postanowiłam zostawić jego zaczepkę bez komentarza. - No co nie odezwiesz się? Mamusia ci zakazała. Och czekaj! Zapomniałem, że twoi starzy mają cię gdzieś, traktują cię jak wyrzutka. Przejmują się tylko twoją siostrunią. W sumie też bym tak robił. Mają z kogo być dumni. Piękna i słodka aktorka w porównaniu do zidiocialego metalu! Żal mi cię Marano. - wiedział jaki jest mój czuły punkt. Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Naszczecie na nosie widniały okulary przeciw słoneczne. Strasznie bolało. Ale nie wiem co bardziej. Czy to, że powiedział mi to mój wróg przy całej szkole, czy to, że miał stu procentową rację.
- Odczep sie ode mnie! - krzyknęłam i wybiegłam ze szkoły, otoczona osobami szydzącymi ze mnie. Potrzebowałam samotności. Pobiegłam w miejsce nikomu nie znane. Kolo naszej szkoły jest taki lasek, idąc kawałek i skręcając w lewo jest takie jeziorko, a kolo niego stary dąb. Przychodzę to zawsze po takich akcjach. Usiadłam kolo drzewa i zaczęłam płakać. Wyciągnęłam I'phona i włączyłam piosenkę " Agnels cry- Red Jumpsuit Apparatus". Wtedy nie miałam pojęcia, ze ktoś oprócz mnie zna to miejsce i mnie obserwuje.
Koło godziny dwudziestej drugiej udałam się w drogę do domu. Było zimno, ciemno a do tego bardzo niebezpiecznie. Nie raz przez głowę przechodziła mi myśl O patrz jedzie auto. Rzuć sie pod nie! I tak nikt nie zatęskni i dobrze o tym wiesz! W sumie czemu nie. Kawałek dalej od mojego domu był stary most. Skoro mam już się zabić, to przynajmniej tak, żeby nie sprawić komuś kłopotu. Weszłam na ten most z ciągłym wrażeniem, że ktoś mnie obserwuje. Nie myliłam się. Puszczając się już barierki ktoś krzyknął.
- Nie! Czekaj nie rób tego. Proszę! - odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka. Przystojnego blondyna, dobrze zbudowany. Podchodził coraz bliżej a ja tak jakby stałam sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć. Kiedy blondyn był już przy mnie złapał mnie za ręce i pomógł przejść przez barierkę.
-Dlaczego chciałaś to zrobić? - zapytał patrząc mi się w oczy, które były zaszklone łzami. Co mam mu teraz powiedzieć? Okłamać? Prawdę? Tak! Decyduje się na prawdę.
-Jestem ofiarą losu...- od tych słów zaczęłam swoją historię. Opowiadałam ją chłopakowi roniąc przy tym coraz więcej łez. A on? On słuchał tego z zaciekawieniem. Miał troskę i przejecie wyraźnie
wymalowane w oczach. Widać było w nich to co dotąd było mi nieznane. Patrząc się w jego oczy
wkraczałam na głębokie i nieznane wody.
- Przepraszam. Ale proszę nigdy więcej nie myśl, że swoim odejściem komuś ulżysz i że nikt nie zauważy. Proszę. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaki ból i tęsknotę po sobie pozostawisz. Wyobraź sobie, że za każdym razem gdy jesteś smutna zabijasz człowieka. Ilu ludzi już zabiłaś? Takimi czynami czy słowami zabijasz ich jeszcze więcej i więcej. Teraz uśmiechem będziesz ich ratować. Masz ratować!! – podniósł głos przytulając mnie do siebie. Moje czarne od tuszu do rzęs łzy plamiły jego biało-czerwony t-shirt. - A tak w ogóle to jestem Lynch. Ross Lynch.- blondyn aby mnie rozśmieszyć parodiował Jamesa Bonda i poruszył dwukrotnie brwiami. Mimo stanu psychicznego w jakim się znajdowałam na moje usta wkradł sie uśmiech. - A Ty? Jak masz na imię śliczsłodko? - i znowu. Ten uśmiech. Dzięki niemu.
- Laura. Nie czekaj! Źle zaczęłam. Jeszcze raz. Marano. Laura Marano. - powiedziałam i tak samo jak on dwukrotnie poruszyłam brwiami. Ross zaśmiał się uroczo i mocniej przytulił do siebie.
- Jesteś cudowna. Wiesz mam propozycję. Co powiesz na to abyśmy byli Best friends forever? - zapytał i wystawił mały paluszek w moją stronę. Chwilę na niego patrzyłam bo nie wiedziałam czy mogę mu ufać. W końcu już tyle razy się zawiodłam…, zaraz jednak uścisnęłam go swoim paluszkiem i energicznie pokiwałam głową.
-Jest juz strasznie późno. - powiedziałam zerkając na ekran swojego smartphona. Rzeczywiście było juz grubo po dwudziestej trzeciej .
- Masz racje. Chodź Lau odprowadzę Cie do domu. Nie chce abyś wracała tak późno sama. - chłopak się troszczył. Wow jak ciężko do tego przywyknąć! No bo co to jest troska? To chyba interesowność drugim człowiekiem prawda? Oferowanie mu pomocy o każdej porze dnia i nocy. Opieka. No po prostu przejmowanie się kimś i czyimś losem. Nigdy nie sądziłam, ze ja: Zamknięta w sobie dziewczyna mogę sie tak otworzyć i zaufać obcemu. Z drugiej strony czuje, że Ross nie jest mi obcy. Czuje, że jest i będzie bliski mojemu sercu już zawsze. Doszliśmy pod moja posesje, wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy się na jutro po szkole. Ross nie miał pomysłu gdzie możemy się spotkać więc powiedziałam mu o moim sekretnym miejscu. Jak się okazało to blondyn wiedział o nim. Teraz wszystko jasne. To jego obecność czułam. Chłopak powiedział mi jeszcze, że chce mi przedstawić osoby niemal tak fajne jak on. Na co wybuchłam śmiechem. Później się pożegnaliśmy i z uśmiechami na twarzy rozeszliśmy. Ja weszłam do domu, a chłopak poszedł do siebie.
~NASTEPNEGO DNIA~
Rozbudzona, ubrana w białą koszulkę z nadrukiem "Lose Yourself", czarne rurki i martensy, na dworze było ciepło, a ja chyba po raz pierwszy wyszłam z domu z uśmiechem na twarzy. To
wspaniale uczucie. Droga do szkoły minęła mi na rozmyślaniu, kiedy weszłam do budynku wróciłam do szarej rzeczywistości. Szmery, szepty i głupie śmiechy. Zbytnio się tym nie przejęłam bo to już jest rutyna. Codzienność. Przebrnęłam przez korytarz i podeszłam do swojej szafki. Chciałam wyciągnąć książki, kiedy nagle drzwiczki od szafki zatrzasnęły sie z hukiem, a ja przestraszona odskoczyłam . Spojrzałam w bok i kogo zobaczyłam? Jak zwykle tą parszywą mordę.
- Proszę, proszę, proszę nasza sierotka Marano. Co tam u ciebie słychać? Znowu siedziałaś zamknięta w pokoiku i słuchałaś tego dennego zespołu. Czekaj jak on się zwal... y... Metalak? - zapytał z głupim uśmieszkiem. Ok niech obraza mnie. Przywykłam, ale od moich idoli wara!
- Metallica patafianie! I odpierwiastkuj sie ode mnie, moich idoli, rodziny, życia i świata w jakim żyje! - krzyknęłam. Jednak on nic sobie z tego nie robił. Mało tego, złapał mnie za nadgarstki i przyszpilił do ściany. Zamknęłam oczy, po prostu się go bałam, kiedy poczułam, że chłopak zwolnił uścisk otworzyłam je. Widok kompletnie mnie zdziwił. Ross trzymał Taylora za kurtkę i tak samo przyparł go do ściany.
- Słuchaj, jeśli jeszcze raz zobaczę ciebie przy niej to pożałujesz. Gorzko, rozumiesz?! - blondyn mnie bronił. Może jestem głupia, bo mimo takiej sytuacji uśmiechnęłam się promiennie.
- O proszę obrońca uciśnionych się znalazł. Fajna ma dupę nie?
- Zamknij się szczylu. - wywarczał Ross tuż przy twarzy Clarka, po czym zawalił mu z kolanka TAM! Brunet upadł na podłogę, a blondyn podszedł do mnie. - Chodź maleńka, idziemy. - przytulił mnie do siebie, później objął w tali ręką i tak wyszliśmy z budynku. Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni i zaszokowani. No tak, w końcu Ross Lynch, gwiazda, zadaje się z taka ofiarą losu jaką jest Laura Marano. Ciekawie. Szliśmy w ciszy. Co chwile zerkałam na chłopaka. Miał zamyślony wyraz twarzy. Ciekawe co było powodem jego zadumy.
- Lau, to chodźmy tam koło dębu.
- Dobrze.- nim się obejrzałam byliśmy na miejscu. Zobaczyłam tam czterech chłopaków i jedną dziewczynę. Wystraszona spojrzałam na Rossa, a ten mrugnął do mnie ...i złapał za rękę, aby dodać mi otuchy. Podeszliśmy do nastolatków. Każdy przypatrywał mi się z zaciekawieniem. Nie powiem, trochę mnie to peszyło.
- Lauruś, poznaj moje rodzeństwo. To jest Riker, Rydel,Rocky, Ryland i przyjaciel rodziny oraz piaty członek R5 Ellington Ratliff.
- Milo mi was poznać. - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę ku nim, ale oni chyba maja inne zwyczaje bo juz po chwili wszyscy mnie przytulali.
-Nam Ciebie też miło poznać. Nawet nie wiesz co to się wczoraj w domu działo. Ross wbiegł uradowany, zwołał naradę w salonie i zaczął się chwalić jaką on to fajną dziewczynę poznał.-
powiedział Rocky, ale zaraz sie zamknął spotykając sie z groźnym spojrzeniem młodszego brata. Tak zaczęła się nasza znajomość. Tego dnia poznałam wspaniałych ludzi. Spędziłam z nimi cały dzień, śmiejąc się i dobrze bawiąc. Przez kolejne dwa tygodnie byłam normalnie jak nie ja. Szczęśliwa, uśmiechnięta i nareszcie miałam poczucie, ze jestem komuś potrzebna. To dzięki tej wspanialej szóstce. A Ross? Chłopak był dla mnie opiekuńczy, troskliwy. Chciał spełniać każdą moją zachciankę. Delly powiedziała mi nawet, że zachowuje się tak kiedy dziewczyna mu się podoba i kiedy naprawdę mu na niej zależy. Jej słowa zmusiły mnie do refleksji. Czy on mi sie podoba? Jest przystojny, miły, opiekuńczy a co najważniejsze uratował mi życie. Tak ! Ross mi się podoba. Mało tego, ja go kocham. Łohoł! Kocham Rossa Lyncha! Boże! Ja kocham!
Kolejne dni spędzałam z przyjaciółmi. Starałam się ukrywać uczucia do Rossa, bo chyba nie podejdę do niego i nie powiem mu Hej Ross, wiesz tak jakoś po dwóch i pół tygodnia zakochałam się w Tobie. A tak w ogóle to co tam u Ciebie?.... bo wziąłby mnie za wariatkę. Jednak coś zaczęło się psuć. Blondyn unikał spotkania ze mną, dziwnie się zachowywał. Nie wiedziałam co było tego powodem. Czyżby już mnie nie lubił? Teraz też będzie mi tak ubliżał? Wołałabym chyba umrzeć, niż wysłuchiwać obelgi z ust osoby, która niegdyś była tak bliska memu sercu. Która uratowała mi życie i zmieniła je na coś lepszego. Dzisiaj jak zwykle wykonałam poranna toaletę, i zeszłam do kuchni, rozejrzałam się po niej, jak zwykle była ... pusta. Jednak coś przykuło moją uwagę. Była to karteczka. Nowa, różowa karteczka wisząca na lodowce od.... od rodziców?
Lau, przepraszamy, ze znowu nas nie ma, wiesz praca i te sprawy. Wiedz, że jak wrócisz do domu to będziemy na Ciebie czekać z niespodzianka. Rodzice.
Kilka zdań, a na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech. Nareszcie odzyskałam rodziców. Przez cały dzień nic nie było w stanie zepsuć mi humoru. Byłam szczęśliwa. Szczęśliwa tak naprawdę. Nareszcie czułam, że wszystko będzie dobrze. Że wszystko będzie wspaniale. Jednak tak strasznie się pomyliłam....
Z uśmiechem weszłam do domu i krzyknęłam "JEEEEESTEM!". Z holu weszłam do salonu i zobaczyłam stertę pudeł i moją rodzinę krzątającą się po domu.
- C-C-co się tu dzieje?- wyjąkałam i pustym wzrokiem popatrzyłam po domownikach.
-To jest ta niespodzianka kochanie. Od dawna chcieliśmy się wyprowadzić, ale czekaliśmy aż Vanesska skończy nagrywać film. No to szybko idź się pakować. Wylatujemy jutro do Miami!- krzyknęła moja matka z entuzjazmem. Ale jak to wyjeżdżamy? Co z Rossem? Co z przyjaciółmi? CO Z MOIM SZCZESCIEM?! Łzy zaczęły płynąc mi po policzku, zaciekawiając moją siostrę i rodziców.
-Laura? Od kiedy Ty płaczesz?- ojciec był wielce zdziwiony
-Od kiedy? Od trzech lat codziennie! Nie zauważyliście innego stylu? Nie zauważyliście ran na nadgarstku? Nie zauważyliście, że codziennie mam opchnięte oczy?! Nie zauważyliście, ze od prawie trzech tygodni jestem naprawdę szczęśliwa?! Ach no tak! Jak mogliście, przecież was nigdy nie ma! Was interesuje Vanessa. Ale gdzie miejsce dla Laury?! Zapomnieliście, że macie drugą córkę? Teraz kiedy znalazłam przyjaciół, takich prawdziwych, teraz kiedy pokochałam WY to wszystko niszczycie! Nienawidzę was!!! - wykrzyczałam wszytko. Wszystko co leżało na moim sercu, które niedawno poskładane znowu rozkruszyło się na tyle kawałków ile to było możliwe. Wybieglam z domu. Płakałam? Nie ... ja zachodziłam się z płaczu. Teraz znowu wszystko zacznie się od nowa. Ta sama udręka i ta sama załamana i zamknięta w sobie dziewczyna. Telefony się urywały. To od rodziców, od Vanessy, albo od przyjaciół. Jednak ja to olałam. Włączyłam piosenkę Guns N'Roses -Don't Cry i zatraciłam się. Zamknęłam oczy i dokładnie wsłuchiwałam się w każde słowo piosenki. Odprężyłam się trochę. Spacerując tak po Los Angeles kompletnie strąciłam poczucie czasu. Kiedy piosenka po raz kolejny się skończyła, spojrzałam na telefon. Wow 23:50 i dwadzieścia pięć nie odebranych połączeń. Chyba czas wracać. Ostatni raz spojrzałam na to miasto i pożegnałam je kilkoma słonymi łzami znów płynącymi po moich bladych policzkach. Weszłam do domu cichutko i poszłam do swojego pokoju. Zobaczyłam tam już spakowane kartony. Wow, nawet zdążyli mnie spakować.
~ NASTĘPNEGO DNIA~
Juz od godziny byłam na nogach. Już od godziny sterczę nad mokrą od łez kartką i staram się napisać cokolwiek do moich przyjaciół. Dobra, dosyć! Wierzchem dłoni wytarłam ciecz i ostatecznie zaczęłam pisać :
Kochani!
Piszę list… wiem, że to starodawny sposób bo w końcu teraz są telefony i Internet ale ja chciałam zrobić to w tradycyjny sposób…. Niestety na rozmowę z wami nie było mnie stać, już teraz pisząc to jest mi bardzo ciężko… Zastanawiacie się pewnie o co mi chodzi? Otóż… chciałam się pożegnać. Wyjeżdżam i wątpię, żebym wróciła… Pamiętajcie, że ja nigdy o was nie zapomnę, w końcu jak bym mogła skoro jesteście najlepszym co mnie dotąd spotkało….
Przepraszam!
Na zawszę wasza Laura!
Po skończeniu zgięłam kartkę w perfekcyjny prostokącik i wsadziłam w kopertę. Zeszłam na dół i
zobaczyłam tam chłopaka na oko miał dwanaście lat.
- Psssyt. Hej mały chodź tu.- zawołałam, a ten niepewnie podszedł do mnie. Stanął przed moją osobą i zaczął mi się bacznie przygladać. Nie wiedziałam o co chodzi, aż dotknął moich policzków.
-Czemu pani płakała? Świat jest piękny, świeci słońce. Nie trzeba się smucić.- chłopczyk uśmiechnął się do mnie serdecznie.
-Dziękuję, to bardzo urocze. Mam do Ciebie taką mała prośbę. Czy wiesz gdzie mieszkają Lynchowie?- zapytałam na co mały przytaknął – A czy mógłbyś dać im ten list? To dla mnie bardzo ważne. Tu masz taką małą nagrodę. – dałam mu kopertę a zaraz po tym z kieszeni wyciągnęłam dwadzieścia dolarów.
-Nie! Proszę zatrzymać te pieniądze.- popatrzyłam na niego pytająco. Czy to znaczy, że im nie dostarczy? - Wystarczy, że się pani uśmiechnie. Pani buźka nie zasługuje takie oszpecenie smutkiem. – to co chłopczyk odpowiedział było miłe, a na usta mimowolnie uśmiech się wkradł.
- I tak lepiej. – odpowiedział i zaraz odjechał na swojej deskorolce, a ja wróciłam do pokoju.
- Laura, bierz walizki, jedziemy! – krzyknął z dołu mój ojciec. Złapałam za bagaże i stanęłam w progu swojego pokoju. Nagle poczułam, że ktoś mnie obejmuje ramieniem.
- Tam będzie Ci lepiej… zaczniesz od nowa, zobaczysz. -… Vanessa
- Nie Ty nic nie rozumiesz! Kiedy się otworzyłam, kiedy już zaczynałam być naprawdę szczęśliwa, wy to wszystko niszczycie! Dlaczego?
- Laura, ja…..
- Heh, tak myślałam…- wyszłam z pokoju zostawiając siostrę osłupiałą.
~PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ~
Przez całą drogę na lotnisko słuchałam muzyki i nic się nie odzywałam. Byłam pogrążona w myślach. Czy dostali już list? Jak na niego zareagowali? Czy będą mnie pamiętać? Co będzie dalej? Ehhh tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Nie wiem też dlaczego Vanessa od naszej rozmowy ukradkiem spoglądała na mnie… przepraszająco? Tak chyba tak.
- Laura! Laura! LAURA! – poczułam szturchnie i usłyszałam krzyk siostry
-Czego?- zapytałam ze złością ściągając słuchawki z uszu, akurat leciało "Secondhand Serenade - Fall for you" !
- Wysiadamy. – popatrzyłam za okno. No tak, lotnisko… wysiadłam z auta, ja i Ness usiadłyśmy na krzesłach nie odzywając się do siebie, a rodzice poszli kupić bilety. To czekanie okazywało się wiecznością.
- Chodźcie.- rodzice podeszli do nas i wręczyli bilety. Mama, tata i Van szli z przodu, a ja wlekłam się za nimi najwolniej jak tylko umiałam.
-Laura, pośpiesz się! – krzyknął tata zatrzymując się.
- Dobra!- przyśpieszyłam, jednak po chwili zatrzymał mnie i moją rodzinę czyjś głos.
- LAU! STÓJ!- odwróciłam się i zobaczyłam Lynchów i Ella z Rossem na czele. Blondyn podbiegł do mnie i mocno przytulił. Nie Laura, tylko nie płacz!
- Błagam, nie zostawiaj mnie. Nie możesz!- szeptał do mojego ucha. Nie wytrzymałam, rozpłakałam się jak mała dziewczynka. W jego ramionach byłam taka krucha, chciałam w nich tkwić wieczność. Niestety po jakiś pięciu może dziesięciu minutach chłopak oderwał się ode mnie i najnormalniej w świecie pocałował. Czułam się jak księżniczka przy swoim księciu, który całował mnie z czułością, delikatnością, namiętnością, a co najważniejsze z miłością. Wielką, która biła od nas na kilometr. CHWILO TRWAJ!! Nie mogę określić jednak ile trwaliśmy w tym jakże cudownym pocałunku, gdy nagle chłopak oderwał się ode mnie.
- Kocham Cię! Bardzo. Najmocniej jak tylko mogę! – te jego oczka. Piękne oczka niczym płynna czekolada. Głupie porównanie ale są takie piękne i wypełnione miłością. Miłością do mnie.
-Też Cię kocham Ross. Najbardziej na świecie.- odpowiedziałam i stanęłam na palcach żeby cmoknąć chłopaka w usta, jednak on przytrzymał mnie i pogłębił pocałunek, dokładnie tak jakby chciał mnie tym zatrzymać. Co mogę więcej powiedzieć? Rozpływałam się po prostu.
- Brat, bo nam ją połkniesz! – głos Rikera oderwał nas od siebie. Spojrzałam na niego, a blondynek miał łzy w oczach. – Och moja maleńka Lau! Po pierwsze nie płaczę, tylko oczy mi się pocą. Po drugie: Kuźwa normalnie jakbym oglądał najbardziej romantyczne romansidło ever! – starszak przytulił mnie do siebie…bardzo…mocno.
-Riker!- krzyknęłam
-Tak, wiem, wiem, jestem słodki i uroczy, wręcz idealny
- Nie! Dusisz mnie! – zaśmiałam się, a przyjaciel momentalnie mnie puścił
-Przepraszam. Lau będziemy się kontaktować nie? Muszę utrzymywać kontakt z siostrzyczką. – Riker znów mnie przytulił, po chwili dołączyła do nas reszta i zrobiliśmy big hug.
- Lau, a ja się nie wstydzę i powiem Ci, że zbiera mi się na płacz. Heh, ale ze mnie mężczyzna nie? No nic…. Co ja chciałem… a tak! Tak strasznie będę tęsknił, przyjmij proszę tą paczkę żelek… wiesz moje ulubione i za każdym razem gdy będziesz myślała o mnie, o nas zjedz jedną. Jeśli paczka skończy Ci się szybko znaczy, ze często o nas myślisz… więc jeśli Ci się skończy napisz do mnie, wtedy wyślę Ci nową. – Rocky przytulił się do mnie, a ta przemowa z żelkami? To było mega słodkie. Rodzice i Vanessa nawet mieli łzy w oczach. Niestety wszystko ma swój koniec.
- Laura kończ się żegnać. Nie mamy czasu! – powiedziała ocierając łzy, no tak. Kobieta biznesu nie może pozwolić sobie na odrobinę czułości.
- Robaczku! Chodź do mnie!- krzyknął Ellington i przytulił mnie mocno do siebie.- A ja Ci daję moje szczęśliwe pałeczki do perkusji. Wiem, ze będą u Ciebie bezpieczne.
-Dziękuję.- kolejna była Rydel
- Mała dzwoń zawsze. O każdej porze dnia i nocy. Trzymaj się – przytuliłyśmy się i obie ryczałyśmy jak bobry.
-Hej! Nie zapomniałaś o kimś?
-Ryland, o Tobie na da się zapomnieć. Trzymaj się młody i myślę, że powinieneś powiedzieć Jess co czujesz.- kiedyś młody zwierzył mi się, że podoba mu się dziewczyna, ale boi się jej to wyznać. Myślę, że już czas.
- Dziękuję tak zrobię. – na koniec podszedł do mnie jeszcze raz Ross.
- Będę na Ciebie czekał. Nawet wieczność! Kocham Cię.- i znów te jego jedwabne usta, tak idealnie dopasowane do moich. Oderwałam się od niego i podeszłam do rodziny. Na odchodne odszepnęłam tu jeszcze Ja Ciebie też kochanie. Znów szłam za rodzicami, ale przyglądałam im się bacznie. Vanessa cały czas o czymś z nimi dyskutowała. W pewnym momencie tata zatrzymał się.
- Lau jesteś z nim szczęśliwa?- zapukał z poważną miną, a ja niepewnie kiwnęłam głową. – Naprawdę go kochasz? – tym razem niemal niesłyszalnie odpowiedziałam BARDZO, patrząc na swoje buty.- Więc na co czekasz? Lec do nich! – krzyknął, a ja z niedowierzeniem ale i z wielkim szczęściem popatrzyłam na niego.
- AAAAAAAA!!! DZIĘKUJĘ, dziękuję, dziękuję! – przytuliłam każdego z osobna i sprintem pobiegłam w miejsce gdzie żegnałam się z przyjaciółmi. Niestety nie mogłam ich nigdzie znaleźć, wtedy podeszłam do okna i zobaczyłam ich na dole. Szybko zbiegałam po schodach potrącając innych ludzi. Wybiegłam na dwór i widziałam jak blond czupryna Rossa chowa się we wnętrzu auta.
-ROSS! – krzyknęłam tyle ile miałam sił w płucach, na co chłopak wysiadł i spojrzał na mnie. Chyba nie wierzył, bo kilka razy przetarł oczy. Jednak kiedy zrozumiał, że nadal tu stoję podbiegł do mnie, przytulił i zaczął kręcić się ze mną wokół własnej osi.
-Laura! Co Ty tu robisz? A samolot?
- Nie wylatujemy. Zostaję, Zostaję z wami, z Tobą rozumiesz? Zostaję!
- Tak strasznie się cieszę.- blondyn znów chciał mnie pocałować, jednak przeszkodziło mu rodzeństwo i Ell.
- Wiedziałem, że to się tak nie może skończyć! Mówiłem?! Robaczek zostaje!- uradowany Ell złapał mnie za ręce i zaczął ze mną tańczyć, po chwili dołączyła do nas reszta. Nie obchodziło nas teraz to, że ludzie się patrzą i pewnie myślą Chyba uciekli z psychiatryka. Nie obchodziło nas to, ze jutro R5 pewnie będzie na okładkach różnych czasopism. Teraz liczyło się tylko nasze szczęście.
_______________
Kochani <3 udostępniamy wam takiego one shota. Jak wam się podoba? Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca i się nie wynudziliście :)
Za wszystkie możliwe błędy przepraszam.
Pozdrawiamy Pysiek i Renia :*
środa, 25 czerwca 2014
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Rozdział 85 cz.1
DEDYKACJA DLA :BLACK777 oraz NICKOLI LYNCH z bloga http://rossandlauranazawsze.blogspot.com/
3 dni później
*Narrator*
Ranek- w wielu domach to czas spokojnego rodzinnego śniadania, szykowania się do pracy, początek sprzątania, jednak w jednym domu potocznie nazywając go domem wariatów od bladego świtu dzieją się wariacje.
Jest to własnie sobotni poranek. U naszych wariatów (czyt. Lynchow) jest pobojowisko.
Rachel bawi się z dziadkiem. Stormie i Rydel pomagają Vanessie w przygotowaniach do ceremonii ślubnej. Paula i Monica szykują swoich kochasiów, Riker obgryza paznokcie z nerwów a Laura z Rossem starają się go uspokoić.
- Stary ogarnij się! - krzyknął roześmiany Ross
-A jak mnie zostawi? A jak ucieknie? A jak została podmieniona na złą bliźniaczkę z kosmosu? Czy to znaczy ze ożenię się z kosmitką? - zapytał łapiąc Lau za ramiona i potrząsając nią z tym szałem w oczach.
-Hahahaha wiesz fajnie, że za dużo nie myślisz. -brunetka zaśmiała się
-Ach ten sarkazm kotku! - Ross podszedł do swojej ukochanej i ucałował ja w policzek po czym objął ją w tali od tylu układając swoją głowę na jej ramieniu.
-Co mam robić? - zapytał basista
-Ok po pierwsze to się uspokoić! Po drugie oddychać! Zaskakujące jak szybko potrafisz tak zsinieć! Anyway. Po trzecie ubieraj się bo o dziesiątej podjeżdża po Ciebie auto a dziesięć po dziesiątej limuzyna po Van. Ceremonia zaczyna się dwadzieścia po. Nie spóźnij się! - Laura wydala komendy uważnie obserwując brata swojego ukochanego. Po swojej wypowiedzi złapała Rossa za rękę i wyszła z nim z pokoju. Następnym przystankiem pary był pokój Vanessy.
-Hej hej heeej! - krzyknęła uradowana osiemnastolatka- Jak tam siostra?
-Boje się. -powiedziała a do oczu zaczęły napływać jej łzy.
-To może my was zostawimy? Porozmawiajcie na spokojnie. - powiedział Ross i wychodząc z pokoju posłał swojej dziewczynie buziaka a ta udała, że go łapie.- Mama, Delly chodźcie.
-Van czego się boisz?
-Tego, że nie jestem gotowa. Że nie spełnię go jako żona i, że zawale sprawę jako matka. - powiedziała i wtuliła się w siostrę
-Kochanie to największa bzdura jaka kiedykolwiek słyszałam. Jesteście ze sobą długo i spełniałaś go. Do tej pory byłaś wzorową mamusią i teraz też taka będziesz. Przecież nic się nie zmienia, oprócz Twojego nazwiska i tego, że Riker legalnie będzie Twój. Słonko ten ślub to tylko formalność. -Laura każde słowo wypowiadała głośno i dobitnie by odpowiednio dotarło do Van.
-Dziękuję, jesteś wspaniała. -czarnowłosa uśmiechnęła się promiennie do siostrzyczki. -Boli mnie jeszcze to, ze nie ma przy mnie rodziców w najważniejszym dniu mojego życia.
-Vanessa ale oni tu przecież są. Nad nami. Tu na górze. Poza tym, przecież Rodzice Rossa traktują nas jak córki. Pora zacząć traktować ich jak rodziców. Nasi by tego chcieli.
-I znów masz racje siostrzyczko. Jak Ty to robisz, ze zawsze potrafisz powiedzieć coś co zawsze mi pomaga?
-Taki mój dar ,a jednocześnie wada ,że mówię to co myślę. - siostry znów się przytuliły jednak ten czuły gest przerwało pukanie do drzwi. Vanessa krzyknęła "proszę" i zaraz w pomieszczeniu znalazła się Stormie. Kobieta wyglądała ślicznie.
-Córeczko możemy porozmawiać? -zapytała niepewnie
-Oczywiście. -Vanessa zaprosiła swoją "mamę" do pokoju aby ta usiadła.
-To ja was zostawię. Obie pięknie wyglądacie. - powiedziała Laura i wychodząc usłyszała jeszcze głos mamy swojego chłopaka.
- Leć do Rossa bo chłopak umrze z tej tęsknoty na kanapie. - po czym usłyszała śmiechy.
*Oczami Laury*
Vanessa rozmawiają z Panią Stormie a ja zeszłam na dół do salonu gdzie siedział Pan Mark z Rachel i Ross.
-Dzień Dobry.- weszłam i przywitałam się z mam nadzieje przyszłym teściem.
-O Lauruś witaj. No no, pięknie wyglądasz. Mój synek wiedział komu oddać swoje serducho. - na te słowa popatrzyłam na Rossa który uparcie wpatrywał się w podłogę.
-Tak, ja też wiedziałam komu je oddaje. - podeszłam do blondyna i złapałam go za rękę po czym cmoknęłam go w nią. Natychmiast podniósł główkę i teraz jego czekoladowe oczka wpatrywały się we mnie. Niesłyszalnie szepnął najpiękniejsze słowa jakie są: "Kocham Cie", a ja się w niego wtuliłam.
- Achhh wyglądacie razem tak pięknie. Będę miał najlepsze synowe na świecie! -krzyknął uradowany Mark. Potem usiadł na kanapie i zaczął rozmawiać z synem a ja podeszłam do kojca w którym leżała moja siostrzenica. Wzięłam ją na ręce i zaczęłam nią kołysać na co ona słodko gaworzyła. W pewnym momencie wypadł mi smoczek, wiec chciałam się po niego schylić ale było mi strasznie ciężko. Ross widząc jak się trudzę wstał i podniósł smoczek po czym dał go małej i pstryknął ja delikatnie w nosek. Ten gest był naprawdę uroczy. Podniosłam głowę i popatrzyłam w górę gdyż chłopak jest ode mnie sporo wyższy. Blondyn oderwał wzrok od Rachel i spojrzał na mnie oraz cmoknął mnie w usta. Po tym znów bawił się z bratanicą, a ja nadal patrzyłam na niego. Z letargu wyrwał mnie głos Marka.
-Awwww! Tak, jestem facetem, ale wy jesteście tacy słodcy. Będziecie cudownymi rodzicami, a ja nie mogę doczekać się wnuka wiec może weźmiecie się do roboty? - zapytał ze śmiechem a ja wytrzeszczyłam oczy i spaliłam buraka.
-No co się tak patrzysz Lau? Chyba tłumaczyć wam nie muszę jak to się robi, ale jak chcecie to usiądźcie. Wiec zaczyna się od....
-Nie! nie tato, dziękujemy! - ufff całe szczęście Ross odzyskał zimną krew bo ja jakoś nie mogę się otrząsnąć. - Wiemy co i jak, a poza tym jesteśmy młodzi. Mamy czas. Teraz też trzeba się zająć R5, wystarczy już, że Riker ma dziecko. - chwila.... Czy to oznacza, ze kariera jest ważniejsza dla Rossa od rodziny? Nieeeee, pewnie przesadzam. Wracając.
-Ross może pójdziemy poćwiczyć piosenkę? Pamiętasz, że mamy śpiewać? -zapytałam
-Tak kochanie, pamiętam o tej niespodziance dla naszej pary. -złapał mnie za rękę i poprowadził do salki muzycznej. To tu zazwyczaj odbywają się próby zespołu kochanego przez tak wiele ludzi, nastolatków, PIĘKNYCH DZIEWCZYN. Stop Laura! Znowu dramatyzujesz.
-Lau? Laura? Laura! -Ross krzyknął mi do ucha.
-C-co? - popatrzyłam na niego zdezorientowana.
-Zamyśliłaś się. To co śpiewamy? - przytaknęłam głową i zaczęła się nasza próba.
*Oczami Pauli*
-Rocky, ale ja mam niebieską sukienkę wiec musisz założyć niebieski krawat! - już od piętnastu minut kłóce się z tym osiołkiem jaki krawat ma założyć.
-Pauluś, ale zrozum, że ja wole czarny.
- Rockuś ale jak to będzie wyglądało? Laura ma czerwoną sukienkę i jakoś Ross założył czerwony krawat. Monika ma różową, a jakoś Ryland założył różowy.
-Ale oni wszyscy maja czarne graniaki!
-Ty masz za to granatowy więc będzie Ci pasował niebieski!
-Nie!
-Tak!
-Nie!
-Dobra!
-Nie! ... Chwila... Co? - zapytał nierozumiejący.
-Dobra! Zakładaj czarny ale nie idziemy tam jako para. - powiedziałam z chytrym uśmieszkiem. Co jak co ale ja wiem jak na niego wpłynąć.
-Ygh dobra! Dawaj go! - powiedział zrezygnowany i już po chwili miał go na sobie.
-Wyglądasz seksownie. -powiedziałam i pocałowałam go w usta. Pocałunek przerwał Riker.
-Rocky, Paula jesteście świadkami więc jedziecie ze mną, tak samo jak Ross i Lau. Dawać bo auto już czeka. -Powiedział spokojnie i zbiegł na dół po naszą Raure.
Dziesięć minut później byliśmy już pod kościołem. Ja i Rocky czekaliśmy przytuleni do siebie. Riker czekał w kościele, a Ross i Lau całowali się. Ci to dopiero są w sobie zakochani. Stoją pod kościołem a jednak nie przeszkadza im to w okazywaniu uczuć. Skubani. Nagle usłyszeliśmy wrzaski i klakson samochodowy.
*Narrator*
Wszyscy goście wpatrywali się w czarną limuzynę z której kolejno wysiedli Delly, Ellington, Monika, Ryland, pani Stormie na rekach z Rachel, a na końcu pan Mark, który pomógł wysiąść Ness. Pomachała wszystkim zebranym na placu i pod rękę z Markiem weszła do kościoła. Z nimi podążyła reszta gości. Rozległ się "Marsz Mandelsona". Riker odwrócił się od ołtarza a na jego twarzy zagościł piękny i szczery uśmiech. Mężczyzna był bardzo szczęśliwy. Wiedział, że poszczęściło mu się w życiu. Piękna narzeczona, która zaraz wypowie mu sakramentalne "tak" i zostanie jego żona, urocza i cudowna córeczka oraz wspaniali rodzice, przyjaciele i rodzeństwo. Czego chcieć więcej? Jemu nic już nie było potrzebne, właśnie był na drodze by osiągnąć pełne szczęście. Wraz z szczerym i pełnym miłości spojrzeniem Vanessy, blondyna opuściły wszystkie obawy. Muzyka się zakończyła, a kobieta ustawiła się tuż przy mężczyźnie swojego życia. Obok nich stanęli świadkowie. Pary również posyłały sobie pełne miłości spojrzenia.
Jakiś czas później przyszedł kluczowy moment. Przysięga, to jedyna chwila której obie strony się obawiały. W ich głowach plątały się rożne myśli. Dlaczego akurat teraz ich mózgi tworzyły czarne scenariusze?!
-Czy Ty Vanesso Nicole Marano bierzesz sobie tego tu Rikera Antony'ego Lyncha za męża? -na twarzy dziewczyny widać było tą plontaninę uczuć. Milczała przez chwile, wywołując trochę grozy u wszystkich zebranych, jednak po chwili uśmiechnęła się dumnie i dobitnie oraz pewnie odpowiedziała:
-Tak biorę! - puściła oczko swojemu partnerowi.
-Czy Ty Rikerze Antony Lynch bierzesz sobie ta tu Vanesse Nicole Marano za żonę? - tu jednak nie było ani grama zawahania, chłopak niemalże od razu odpowiedział:
-Tak biorę!
-Wiec ogłaszam was mężem i żoną. - Ksiądz zwrócił się do Blondyna : - Możesz pocałować pannę młodą! - młode małżeństwo zachłannie wpiło się w swoje usta. Teraz byli szczęśliwi, co ja gadam? Byli najszczęśliwsi! Tacy własnie wybiegli z kościoła a tuż za nimi goście. Każdy wpakował się do swojego auta i pojechali na miejsce wesela. Mała Rachel oczywiście jechała z rodzicami. Niby taka mała kruszynka ale myślę, że rozumiała jak bardzo wszyscy są szczęśliwi. Ona też była.
~Godzina później~
Weselny klimat! Wszyscy tańczą, cieszą się. Akurat leciała piosenka Secondhand Serenade- Fall for You. Małżeństwo tańczyło na środku sali mając pomiędzy sobą swoją córeczkę. Ross i Laura tańczyli przytulanego patrząc w swoje oczy. Rodzice Pauli i Moniki oraz państwo Lynch również tańczyli wolnego ciesząc się sobą, Rocky i Paula oraz Monika i Ryland stali przytuleni do siebie i całowali się. Rydel i Ellington kołysali się przytuleni do siebie podśpiewując słowa piosenki. Cieszyli się swoją obecnością, szczęściem swoich bliskich a co najważniejsze swoim szczęściem. To jest własnie miłość. Nie taka na pokaz, tylko taka aby była tylko nasza.
*Oczami Rossa*
-Kocham Cię Laura! I zawsze będę. Czuję, że muszę Ci to powiedzieć. Po prostu jesteś dla mnie najważniejsza. Byłaś, jesteś i zawsze będziesz. - powiedziałem i pocałowałem moją ukochaną prosto w jej cudowne usteczka.
-Też Cię kocham słoneczko. Najmocniej. - wtuliła się we mnie taka cieplutka, taka bezbronna. Nie mam ochoty jej puszczać, niestety piosenka się już skończyła i teraz przyszedł czas na niespodziankę od nas na nowożeńców. Pociągnąłem dziewczynę na scenę i porwałem dwa mikrofony.
-Teraz na środek sali zapraszam mojego brata i jego piękną żonę. - para popatrzyła na nas zdezorientowana.
- Teraz czas na wasz taniec, gdzie liczycie się tylko wy i nikt więcej. - dokończyła Laura i spojrzeniem dała mi znak, że pora zacząć. Sekundę później w głośnikach rozległ się jej cudowny głos w piosence You Can Come To Me.
My wpatrywaliśmy się w siebie, goście w nas oraz jedyną tańczącą parę , a Riker i Van nie widzieli nic innego poza sobą. Myślę, że niespodzianka się udała.
Piosenka dobiegła końca, a goście byli wzruszeni. Na sali rozległy się brawa. Ukłoniliśmy się i zeszliśmy ze sceny.
-Ross idę po coś do picia. -Laura podeszła do mnie i ucałowała w policzek.
-Kochanie tylko nie alkohol.
-Spokojnie, idę tylko po wodę. - uśmiechnęła się i odeszła. Nie chcąc się nudzić i czekać na Lau podeszłem do braci i zaczęliśmy rozmawiać.
*Oczami Laury*
Rossiek czasami mnie mocno bawi swoją nadopiekuńczością, ale co zrobić? Kocha mnie to się troszczy, z resztą jak tak teraz myślę to bywałam gorsza. Rozmyślając tak doszłam do stolika na nalałam sobie wody do szklanki. Stojąc tak przy stoliku podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Ciemne włosy, zielone oczy, ubrany w elegancki czarny garnitur. Uśmiechnął się i wystawił rękę ku mnie. Odłożyłam szklankę i podałam dłoń facetowi. Ucałował ja delikatnie i przedstawił się.
-Witam. Nazywam się Marshall Brown. I mam dla pani ....
________________
Kochani! Tak strasznie nam wstyd. Od , ale proszę zrozumcie, że szkoła. Jeszcze teraz zakończenie roku, dużo zamieszana, poprawianie ocen. Przepraszamy,ż od długiego czasu nie było rozdziału a teraz wyskakujemy wam z takim czymś :( Przepraszamy was naprawdę . Prosimy wybaczcie.
Mamy nadzieje, ze wam się spodoba.... To.
Zachęcamy aby opinie napisać w komentarzu czy do nas na prywatny kontakt. Naprawdę nie gryziemy :)
Pozdrawiamy Pysiek i Renia :)
3 dni później
*Narrator*
Ranek- w wielu domach to czas spokojnego rodzinnego śniadania, szykowania się do pracy, początek sprzątania, jednak w jednym domu potocznie nazywając go domem wariatów od bladego świtu dzieją się wariacje.
Jest to własnie sobotni poranek. U naszych wariatów (czyt. Lynchow) jest pobojowisko.
Rachel bawi się z dziadkiem. Stormie i Rydel pomagają Vanessie w przygotowaniach do ceremonii ślubnej. Paula i Monica szykują swoich kochasiów, Riker obgryza paznokcie z nerwów a Laura z Rossem starają się go uspokoić.
- Stary ogarnij się! - krzyknął roześmiany Ross
-A jak mnie zostawi? A jak ucieknie? A jak została podmieniona na złą bliźniaczkę z kosmosu? Czy to znaczy ze ożenię się z kosmitką? - zapytał łapiąc Lau za ramiona i potrząsając nią z tym szałem w oczach.
-Hahahaha wiesz fajnie, że za dużo nie myślisz. -brunetka zaśmiała się
-Ach ten sarkazm kotku! - Ross podszedł do swojej ukochanej i ucałował ja w policzek po czym objął ją w tali od tylu układając swoją głowę na jej ramieniu.
-Co mam robić? - zapytał basista
-Ok po pierwsze to się uspokoić! Po drugie oddychać! Zaskakujące jak szybko potrafisz tak zsinieć! Anyway. Po trzecie ubieraj się bo o dziesiątej podjeżdża po Ciebie auto a dziesięć po dziesiątej limuzyna po Van. Ceremonia zaczyna się dwadzieścia po. Nie spóźnij się! - Laura wydala komendy uważnie obserwując brata swojego ukochanego. Po swojej wypowiedzi złapała Rossa za rękę i wyszła z nim z pokoju. Następnym przystankiem pary był pokój Vanessy.
-Hej hej heeej! - krzyknęła uradowana osiemnastolatka- Jak tam siostra?
-Boje się. -powiedziała a do oczu zaczęły napływać jej łzy.
-To może my was zostawimy? Porozmawiajcie na spokojnie. - powiedział Ross i wychodząc z pokoju posłał swojej dziewczynie buziaka a ta udała, że go łapie.- Mama, Delly chodźcie.
-Van czego się boisz?
-Tego, że nie jestem gotowa. Że nie spełnię go jako żona i, że zawale sprawę jako matka. - powiedziała i wtuliła się w siostrę
-Kochanie to największa bzdura jaka kiedykolwiek słyszałam. Jesteście ze sobą długo i spełniałaś go. Do tej pory byłaś wzorową mamusią i teraz też taka będziesz. Przecież nic się nie zmienia, oprócz Twojego nazwiska i tego, że Riker legalnie będzie Twój. Słonko ten ślub to tylko formalność. -Laura każde słowo wypowiadała głośno i dobitnie by odpowiednio dotarło do Van.
-Dziękuję, jesteś wspaniała. -czarnowłosa uśmiechnęła się promiennie do siostrzyczki. -Boli mnie jeszcze to, ze nie ma przy mnie rodziców w najważniejszym dniu mojego życia.
-Vanessa ale oni tu przecież są. Nad nami. Tu na górze. Poza tym, przecież Rodzice Rossa traktują nas jak córki. Pora zacząć traktować ich jak rodziców. Nasi by tego chcieli.
-I znów masz racje siostrzyczko. Jak Ty to robisz, ze zawsze potrafisz powiedzieć coś co zawsze mi pomaga?
-Taki mój dar ,a jednocześnie wada ,że mówię to co myślę. - siostry znów się przytuliły jednak ten czuły gest przerwało pukanie do drzwi. Vanessa krzyknęła "proszę" i zaraz w pomieszczeniu znalazła się Stormie. Kobieta wyglądała ślicznie.
-Córeczko możemy porozmawiać? -zapytała niepewnie
-Oczywiście. -Vanessa zaprosiła swoją "mamę" do pokoju aby ta usiadła.
-To ja was zostawię. Obie pięknie wyglądacie. - powiedziała Laura i wychodząc usłyszała jeszcze głos mamy swojego chłopaka.
- Leć do Rossa bo chłopak umrze z tej tęsknoty na kanapie. - po czym usłyszała śmiechy.
*Oczami Laury*
Vanessa rozmawiają z Panią Stormie a ja zeszłam na dół do salonu gdzie siedział Pan Mark z Rachel i Ross.
-Dzień Dobry.- weszłam i przywitałam się z mam nadzieje przyszłym teściem.
-O Lauruś witaj. No no, pięknie wyglądasz. Mój synek wiedział komu oddać swoje serducho. - na te słowa popatrzyłam na Rossa który uparcie wpatrywał się w podłogę.
-Tak, ja też wiedziałam komu je oddaje. - podeszłam do blondyna i złapałam go za rękę po czym cmoknęłam go w nią. Natychmiast podniósł główkę i teraz jego czekoladowe oczka wpatrywały się we mnie. Niesłyszalnie szepnął najpiękniejsze słowa jakie są: "Kocham Cie", a ja się w niego wtuliłam.
- Achhh wyglądacie razem tak pięknie. Będę miał najlepsze synowe na świecie! -krzyknął uradowany Mark. Potem usiadł na kanapie i zaczął rozmawiać z synem a ja podeszłam do kojca w którym leżała moja siostrzenica. Wzięłam ją na ręce i zaczęłam nią kołysać na co ona słodko gaworzyła. W pewnym momencie wypadł mi smoczek, wiec chciałam się po niego schylić ale było mi strasznie ciężko. Ross widząc jak się trudzę wstał i podniósł smoczek po czym dał go małej i pstryknął ja delikatnie w nosek. Ten gest był naprawdę uroczy. Podniosłam głowę i popatrzyłam w górę gdyż chłopak jest ode mnie sporo wyższy. Blondyn oderwał wzrok od Rachel i spojrzał na mnie oraz cmoknął mnie w usta. Po tym znów bawił się z bratanicą, a ja nadal patrzyłam na niego. Z letargu wyrwał mnie głos Marka.
-Awwww! Tak, jestem facetem, ale wy jesteście tacy słodcy. Będziecie cudownymi rodzicami, a ja nie mogę doczekać się wnuka wiec może weźmiecie się do roboty? - zapytał ze śmiechem a ja wytrzeszczyłam oczy i spaliłam buraka.
-No co się tak patrzysz Lau? Chyba tłumaczyć wam nie muszę jak to się robi, ale jak chcecie to usiądźcie. Wiec zaczyna się od....
-Nie! nie tato, dziękujemy! - ufff całe szczęście Ross odzyskał zimną krew bo ja jakoś nie mogę się otrząsnąć. - Wiemy co i jak, a poza tym jesteśmy młodzi. Mamy czas. Teraz też trzeba się zająć R5, wystarczy już, że Riker ma dziecko. - chwila.... Czy to oznacza, ze kariera jest ważniejsza dla Rossa od rodziny? Nieeeee, pewnie przesadzam. Wracając.
-Ross może pójdziemy poćwiczyć piosenkę? Pamiętasz, że mamy śpiewać? -zapytałam
-Tak kochanie, pamiętam o tej niespodziance dla naszej pary. -złapał mnie za rękę i poprowadził do salki muzycznej. To tu zazwyczaj odbywają się próby zespołu kochanego przez tak wiele ludzi, nastolatków, PIĘKNYCH DZIEWCZYN. Stop Laura! Znowu dramatyzujesz.
-Lau? Laura? Laura! -Ross krzyknął mi do ucha.
-C-co? - popatrzyłam na niego zdezorientowana.
-Zamyśliłaś się. To co śpiewamy? - przytaknęłam głową i zaczęła się nasza próba.
*Oczami Pauli*
-Rocky, ale ja mam niebieską sukienkę wiec musisz założyć niebieski krawat! - już od piętnastu minut kłóce się z tym osiołkiem jaki krawat ma założyć.
-Pauluś, ale zrozum, że ja wole czarny.
- Rockuś ale jak to będzie wyglądało? Laura ma czerwoną sukienkę i jakoś Ross założył czerwony krawat. Monika ma różową, a jakoś Ryland założył różowy.
-Ale oni wszyscy maja czarne graniaki!
-Ty masz za to granatowy więc będzie Ci pasował niebieski!
-Nie!
-Tak!
-Nie!
-Dobra!
-Nie! ... Chwila... Co? - zapytał nierozumiejący.
-Dobra! Zakładaj czarny ale nie idziemy tam jako para. - powiedziałam z chytrym uśmieszkiem. Co jak co ale ja wiem jak na niego wpłynąć.
-Ygh dobra! Dawaj go! - powiedział zrezygnowany i już po chwili miał go na sobie.
-Wyglądasz seksownie. -powiedziałam i pocałowałam go w usta. Pocałunek przerwał Riker.
-Rocky, Paula jesteście świadkami więc jedziecie ze mną, tak samo jak Ross i Lau. Dawać bo auto już czeka. -Powiedział spokojnie i zbiegł na dół po naszą Raure.
Dziesięć minut później byliśmy już pod kościołem. Ja i Rocky czekaliśmy przytuleni do siebie. Riker czekał w kościele, a Ross i Lau całowali się. Ci to dopiero są w sobie zakochani. Stoją pod kościołem a jednak nie przeszkadza im to w okazywaniu uczuć. Skubani. Nagle usłyszeliśmy wrzaski i klakson samochodowy.
*Narrator*
Wszyscy goście wpatrywali się w czarną limuzynę z której kolejno wysiedli Delly, Ellington, Monika, Ryland, pani Stormie na rekach z Rachel, a na końcu pan Mark, który pomógł wysiąść Ness. Pomachała wszystkim zebranym na placu i pod rękę z Markiem weszła do kościoła. Z nimi podążyła reszta gości. Rozległ się "Marsz Mandelsona". Riker odwrócił się od ołtarza a na jego twarzy zagościł piękny i szczery uśmiech. Mężczyzna był bardzo szczęśliwy. Wiedział, że poszczęściło mu się w życiu. Piękna narzeczona, która zaraz wypowie mu sakramentalne "tak" i zostanie jego żona, urocza i cudowna córeczka oraz wspaniali rodzice, przyjaciele i rodzeństwo. Czego chcieć więcej? Jemu nic już nie było potrzebne, właśnie był na drodze by osiągnąć pełne szczęście. Wraz z szczerym i pełnym miłości spojrzeniem Vanessy, blondyna opuściły wszystkie obawy. Muzyka się zakończyła, a kobieta ustawiła się tuż przy mężczyźnie swojego życia. Obok nich stanęli świadkowie. Pary również posyłały sobie pełne miłości spojrzenia.
Jakiś czas później przyszedł kluczowy moment. Przysięga, to jedyna chwila której obie strony się obawiały. W ich głowach plątały się rożne myśli. Dlaczego akurat teraz ich mózgi tworzyły czarne scenariusze?!
-Czy Ty Vanesso Nicole Marano bierzesz sobie tego tu Rikera Antony'ego Lyncha za męża? -na twarzy dziewczyny widać było tą plontaninę uczuć. Milczała przez chwile, wywołując trochę grozy u wszystkich zebranych, jednak po chwili uśmiechnęła się dumnie i dobitnie oraz pewnie odpowiedziała:
-Tak biorę! - puściła oczko swojemu partnerowi.
-Czy Ty Rikerze Antony Lynch bierzesz sobie ta tu Vanesse Nicole Marano za żonę? - tu jednak nie było ani grama zawahania, chłopak niemalże od razu odpowiedział:
-Tak biorę!
-Wiec ogłaszam was mężem i żoną. - Ksiądz zwrócił się do Blondyna : - Możesz pocałować pannę młodą! - młode małżeństwo zachłannie wpiło się w swoje usta. Teraz byli szczęśliwi, co ja gadam? Byli najszczęśliwsi! Tacy własnie wybiegli z kościoła a tuż za nimi goście. Każdy wpakował się do swojego auta i pojechali na miejsce wesela. Mała Rachel oczywiście jechała z rodzicami. Niby taka mała kruszynka ale myślę, że rozumiała jak bardzo wszyscy są szczęśliwi. Ona też była.
~Godzina później~
Weselny klimat! Wszyscy tańczą, cieszą się. Akurat leciała piosenka Secondhand Serenade- Fall for You. Małżeństwo tańczyło na środku sali mając pomiędzy sobą swoją córeczkę. Ross i Laura tańczyli przytulanego patrząc w swoje oczy. Rodzice Pauli i Moniki oraz państwo Lynch również tańczyli wolnego ciesząc się sobą, Rocky i Paula oraz Monika i Ryland stali przytuleni do siebie i całowali się. Rydel i Ellington kołysali się przytuleni do siebie podśpiewując słowa piosenki. Cieszyli się swoją obecnością, szczęściem swoich bliskich a co najważniejsze swoim szczęściem. To jest własnie miłość. Nie taka na pokaz, tylko taka aby była tylko nasza.
*Oczami Rossa*
-Kocham Cię Laura! I zawsze będę. Czuję, że muszę Ci to powiedzieć. Po prostu jesteś dla mnie najważniejsza. Byłaś, jesteś i zawsze będziesz. - powiedziałem i pocałowałem moją ukochaną prosto w jej cudowne usteczka.
-Też Cię kocham słoneczko. Najmocniej. - wtuliła się we mnie taka cieplutka, taka bezbronna. Nie mam ochoty jej puszczać, niestety piosenka się już skończyła i teraz przyszedł czas na niespodziankę od nas na nowożeńców. Pociągnąłem dziewczynę na scenę i porwałem dwa mikrofony.
-Teraz na środek sali zapraszam mojego brata i jego piękną żonę. - para popatrzyła na nas zdezorientowana.
- Teraz czas na wasz taniec, gdzie liczycie się tylko wy i nikt więcej. - dokończyła Laura i spojrzeniem dała mi znak, że pora zacząć. Sekundę później w głośnikach rozległ się jej cudowny głos w piosence You Can Come To Me.
My wpatrywaliśmy się w siebie, goście w nas oraz jedyną tańczącą parę , a Riker i Van nie widzieli nic innego poza sobą. Myślę, że niespodzianka się udała.
Piosenka dobiegła końca, a goście byli wzruszeni. Na sali rozległy się brawa. Ukłoniliśmy się i zeszliśmy ze sceny.
-Ross idę po coś do picia. -Laura podeszła do mnie i ucałowała w policzek.
-Kochanie tylko nie alkohol.
-Spokojnie, idę tylko po wodę. - uśmiechnęła się i odeszła. Nie chcąc się nudzić i czekać na Lau podeszłem do braci i zaczęliśmy rozmawiać.
*Oczami Laury*
Rossiek czasami mnie mocno bawi swoją nadopiekuńczością, ale co zrobić? Kocha mnie to się troszczy, z resztą jak tak teraz myślę to bywałam gorsza. Rozmyślając tak doszłam do stolika na nalałam sobie wody do szklanki. Stojąc tak przy stoliku podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Ciemne włosy, zielone oczy, ubrany w elegancki czarny garnitur. Uśmiechnął się i wystawił rękę ku mnie. Odłożyłam szklankę i podałam dłoń facetowi. Ucałował ja delikatnie i przedstawił się.
-Witam. Nazywam się Marshall Brown. I mam dla pani ....
________________
Kochani! Tak strasznie nam wstyd. Od , ale proszę zrozumcie, że szkoła. Jeszcze teraz zakończenie roku, dużo zamieszana, poprawianie ocen. Przepraszamy,ż od długiego czasu nie było rozdziału a teraz wyskakujemy wam z takim czymś :( Przepraszamy was naprawdę . Prosimy wybaczcie.
Mamy nadzieje, ze wam się spodoba.... To.
Zachęcamy aby opinie napisać w komentarzu czy do nas na prywatny kontakt. Naprawdę nie gryziemy :)
Pozdrawiamy Pysiek i Renia :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)